poniedziałek, 7 maja 2012

Złe wieści

W sobotę rano, tuż przed 6tą, zadzwoniła moja komórka. Dzwonili ze szpitala. Lekarz powiedział, że w nocy nastąpił gwałtowny kryzys, że stan Szymka jest skrajnie ciężki i wszystko może się zdarzyć. Zapytałam kiedy można przyjechać do szpitala. 'Choćby zaraz', odpowiedział lekarz, 'Jak powiedziałem - stan dziecka jest bardzo ciężki i w każdej chwili wszystko może się zdarzyć'. Nie mówił 'dziecko może umrzeć' tylko 'wszystko może się zdarzyć'. Ok. 6.40 byliśmy już przy nim. Widok był załamujący... Nasz Szymek, który jeszcze dzień wcześniej patrzył na mnie gdy trzymałam go na rękach, leżał teraz bezwładnie na pleckach. Z każdej strony 'okablowany' - Przez wenfron w główce prostin, przez wenfron w rączce adrenalina, do drugiej podpięty czytnik tętna, do każdej nóżki też coś podłączone - jakieś leki znieczulające, pampers odchylony, bo w pisiorku rurka cewnikowa, oczka zamknięte, a przez otwarte usteczka wprowadzona sonda i rurka intubacyjna aż do pnia płucnego. Przyszedł lekarz, jeszcze raz, dokładniej zdał nam raport z nocy. Potem powiedział mi, że mogę Go wziąć na ręce jeśli chcę. Odparłam, że boję się go brać na ręce by Mu nie zaszkodzić. 'Te wszystkie kable i rurki... A co jeśli coś się odłączy?' myślałam. Lekarz podczas rozmowy minę miał smutną, tak jak pielęgniarki. Ta, która schodziła o 7mej ze zmiany była bardzo rozżalona. Kilka razy podchodziła do mnie i powtarzała 'tak mi przykro, mamuś. Tak mi przykro...' i głaskała mnie po ramieniu. Długo nie dochodziło do mnie, że są to ostatnie chwile życia mojego synka. Jego stan był tak ciężki, że nie pomagały maksymalne dawki adrenaliny - serduszko Szymka stopniowo coraz wolniej pukało, nie oddychał - tlen był wtłaczany prosto do płuc. Mój mąż poszedł jeszcze do lekarza o coś zapytać, wrócił z nietęgą miną. Ja cały czas stałam nachylona nad Jego inkubatorem i trzema palcami (bo na Jego małej nóżce nie było więcej miejsca przez te wszystkie 'podłączenia') trzymałam go za nóżkę. Od czasu do czasu całowałam go w główkę i resztkami sił próbowałam nucić mu to, co wcześniej mu śpiewałam. W myślach modliłam się do Boga, by dał Szymkowi sił i by sprawił, żeby nasz synek wyszedł z tego kryzysu. Czas mijał, a do mnie ciągle nie docierało, że koniec jest bliski. Byłam nieświadoma do tego stopnia, że zostawiłam Szymka na chwilę ok. 8mej, by pójść do pokoju matek karmiących i ściągnąć dla Niego mleko. (Do wczoraj wypijał 70ml na karmienie. Był karmiony co 3 godz. Sądziłam, że o 9tej dostanie świeżą porcję, ale nie zdążył...) Gdy wróciłam dałam buteleczkę z mlekiem pielęgniarce. Wzięła, nic nie mówiła. Dalej stałam nad Szymkiem. Patrzyłam na Niego spoglądając w międzyczasie na monitor. Lekarz zaglądał od czasu do czasu. Mąż powiedział, że parametry Szymka powinny być dużo lepsze niż te, które ma przy tych dawkach leków, że nie jest dobrze. Ale ja ciągle miałam nadzieję, że jeszcze będzie dobrze, że to chwilowy kryzys. Przed 9tą parametry naszego synka zaczęły gwałtownie pogarszać się. Wtedy z większą częstotliwością moje spojrzenie wędrowało to na monitor, to na twarz Szymka. W pewnej chwili zauważyłam tik nerwowy na Jego małych usteczkach i jednoczesny ruch głową. Oczywiście nie była to oznaka powrotu do zdrowia, lecz zwiastun bardzo bliskiej śmierci. Wtedy już wiedziałam, że zostały nam tylko chwile... Nachyliłam się nad Jego główką i zaczęłam dziękować Mu za wszystkie wspólne wspaniałe chwile, za całe szczęście, którym mnie obdarował oraz przepraszać za to, czego ode mnie nie otrzymał. Za chwilę na monitorze pojawiła się ciągła linia. Lekarz był w pokoju. Wyjął jeszcze słuchawki, przyłożył do serduszka i oznajmił, że właśnie przestało bić. Przytuliłam się głową do jego ciałka i zaszlochałam. Wszyscy mieli łzy w oczach - nawet lekarz i pielęgniarka.
Szymek niewątpliwie na nas poczekał. Chyba nie chciał umierać sam, wśród obcych...
Ja tylko bardzo żałuję, że nie posłuchałam rady lekarza i nie wzięłam go na ręce. Mam straszne wyrzuty sumienia, że umierał leżąc w inkubatorze, a nie w moich ramionach. Do tej pory nie mogę sobie tego wybaczyć i co noc błagam mojego synka o wybaczenie. Byłam taka nieświadoma tego co miało się zdarzyć...
Pamiętaj, mamo, jeśli będziesz w takiej sytuacji - weź swoje dziecko na ręce, żebyś później mogła ze spokojem iść spać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz