
Kiedy w sobotni ranek dostałam telefon ze szpitala informujący mnie o krytycznym stanie Szymka byłam w szoku. Ostatnie dni Szymka były rewelacyjne - wyleczono bakterię, która znajdowała się we krwi, Szymek sam oddychał, baaaaa - miał przy tym takie saturacje jak zdrowe dziecko. W czwartek (12.04) byliśmy już nawet na chirurgii - prof. Moll opisywał nam przebieg I-szej operacji i wysłał nas do anestezjologa, abyśmy podpisali zgodę i ankietę dot. znieczulenia. Byliśmy szczęśliwi, że Mały wychodzi na prostą, że radzi sobie coraz lepiej. Byliśmy pewni, że na początku nowego tygodnia w końcu będzie miał operację. Moja mama już pakowała walizki żeby przyjechać do nas z naszą córeczką. Ostatnie dni przed śmiercią naszego synka chodziliśmy cali radośni, uśmiechnięci -cieszyliśmy się jego polepszającym się stanem zdrowia. W przeddzień jego odejścia, gdy trzymałam go na rękach otworzył oczka - pierwszy raz widziałam jak świadomie rozgląda się po 'swoim pokoju'. Patrzył na wszystkie strony, jakby chciał dokładnie obejrzeć w jakich warunkach 'mieszka'. Na koniec spojrzał na mnie. Byłam przeszczęśliwa. Zastanawiałam się nawet na głos czy Szymek widzi mnie w kolorach, czy w szarościach.
Dziś zamykam oczy, by w skupieniu przywołać obraz mojego synka patrzącego na mnie. Za każdym razem boję się, że zapomnę jak wtedy wyglądał.

Tego samego dnia, gdy odpoczywał już w inkubatorze widziałam też po raz pierwszy jak wygląda gdy się uśmiecha. Spał z otwartą buźką, a jego usteczka ułożyły się w uśmiech. Ponagliłam wtedy męża, żeby szybko podszedł zobaczyć jak ślicznie wygląda, gdy się uśmiecha.
Teraz myślę sobie, że to było pewnego rodzaju pożegnanie mojego synka. Tak sobie tłumaczę wszytkie dary, którymi obsypał mnie tego dnia.
Dlatego też jego odejście było dla nas bardzo niespodziewane.
Choć od samego początku - gdy był jeszcze w brzuszku - wiedzieliśmy, że zawsze musimy być gotowi na najgorsze, to na pewno teraz nie byliśmy. Nasza czujność została uśpiona...
Teraz myślę, że Szymek był jak gasnąca świeca - Ostatni płomień palił się najmocniej, najjaśniej świecił. ...by potem nagle i niespodziewanie zgasnąć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz