środa, 30 maja 2012

29 tc.
O wadzie serca mojego dziecka dowiedziałam się w 29 tc (30.01.2012). Byłam na kolejnej wizycie u ginekologa. Pani doktor przyłożyła do mojego brzucha mini ktg aby posłuchać serca dziecka. Obie natychmiast się zaniepokoiłyśmy - serce biło bardzo niemiarowo. Nie trzeba było być ekspertem aby to zauważyć. Dostałam skierowanie do szpitala na dokładniejsze badania i obserwację (w przychodni, w której przyjmuje mój ginekolog nie ma nowoczesnego sprzętu).
W szpitalu, gdy pokazałam skierowanie, pielęgniarki przyjmujące były bardzo zdziwione, że mój ginekolog zrobił mi ktg - ktg robi się dopiero ok. 38 tc., wtedy dopiero dobrze (tzn. wyraźnie) słychać serce. Z kwaśną miną jedna z nich poprosiła mnie jednak na kozetkę do pokoju z ktg i wykonała odsłuch. Słychać było, choć faktycznie słabo; tak słabo, że nie można było zrobić zapisu. Kazano mi poczekać na lekarza przyjmującego, który miał zrobić mi usg.
Gdy przyszedł i zrobił mi usg pewnie już wiedział z czym ma do czynienia lecz powiedział mi tylko, że faktycznie trzeba przyjrzeć się sercu, bo bije niemiarowo. Nie pamiętam czy wspomniał coś o budowie serca. Chyba nie, bo na oddział szłam całkiem spokojna. Podejrzewam, że lekarz przyjmujący chciał zostawić lekarzowi oddziałowemu przekazanie złych wieści...

Gdy na oddziale patologii lekarz robił mi usg, mój mąż czekał przed gabinetem. Kiedy wchodziłam do gabinetu pielęgniarka powiedziała do mojego męża, że nie potrwa to długo. Było przed 14tą. Tymczasem lekarz robił badanie tak długo, że został ponad pół godz. po pracy z tego powodu. Nic nie mówił, tylko wzdychał i wytrzeszczał oczy na ekran. Wiedziałam, że nie usłyszę nic dobrego. Zapytałam go w trakcie co widzi, co jest z moim dzieckiem. Powiedział, że wada serca typu HLHS - wtedy jeszcze oczywiście nie wiedziałam co to jest. Gdy pan doktor skończył badanie, dokładnie opisał problem. We łzach słuchałam tego co mówił. Z trudnością poprosiłam go, aby to wszystko co mi powiedział przekazał też mojemu mężowi. Byłam tak przejęta, zaskoczona, załamana, przerażona i nie wiem co jeszcze, że nie byłam w stanie mówić. Zostałam w szpitalu jeszcze na dwa kolejne dni. Chcieli ponownie przeprowadzić usg - za pierwszym razem nie wszystko dobrze było widać, bo mały się kręcił. Nie byli pewni czy aorta jest zarośnięta, drożna, czy przerwana.
Tego dnia całą noc przepłakałam w poduszkę. Nie mogłam spać. Miałam ciężar na sercu.
Już nie oczekiwałam daty porodu z radością i niecierpliwością, lecz z niepewnością i strachem...

A jeszcze nie tak dawno, po poprzedniej wizycie kontrolnej u ginekologa, wychodziłam z badania taka szczęśliwa - wtedy dowidziałam się, że będę miała synka. 'Mam już 2-letnią córeczkę. Jak wspaniale, że będzie teraz syn!', myślałam.
Na badaniu pani doktor cierpliwie czekała aż dzidziuś ułoży się tak, aby można było na pewno określić płeć. Poza tym wszystko wydawało się ok. - kręgosłup wykształcony prawidłowo, rączki, nóżki i paluszki - wszystko jest, serduszko pulsuje na ekranie. Byłam szczęśliwa.... Ale nie długo - tylko do 30 stycznia '12.

Nie wszyscy przyszli rodzice chcą poznać płeć swojego dziecka przed urodzeniem. Ja chciałam. Nic w tym złego.
Teraz wiem jednak, że oprócz płci warto jeszcze zrobić wszystko, by dowiedzieć się, czy dziecko nie jest obciążone jakimiś wadami. Jest to bardzo ważne.
Arytmia u Szymka ustąpiła po paru tygodniach. Gdyby mój lekarz prowadzący nie wykonał odsłuchu serduszka, i gdybym w związku z tym nie trafiła wtedy do szpitala, mogłabym się nie dowiedzieć o wadzie serca aż do 'po porodzie'. Serduszko mojego synka zostałoby pozostawione same sobie, a to z pewnością byłoby dużo tragiczniejsze w skutkach.
Szymek miał skrajną postać HLHS - lewa komora i przedsionek w ogóle się nie wykształciły, aorta (choć ostatecznie okazała się drożna) była bardzo wąska (niespełna 3mm). Odkąd zdiagnozowano u Niego tę wadę, jego serduszko było systematycznie monitorowane - wstępnie przez lekarza z toruńskiego szpitala (dr. Jacka Paluszyńskiego), a po pobycie w łódzkim ICZMP przez doc. Piotra Kaczmarka. Podczas kolejnej wizyty (na którą miałam już przyjechać spakowana do przyjęcia na oddział perinatologii ig ginekologii) dr Kaczmarek stwierdził, że wskazana jest cesarka najpóźniej za dwa dni. Zaczynałam wtedy 37 tc. Myślałam, że urodzę po Wielkanocy. Tymczasem urodziłam jeszcze w marcu (przypominam, ze termin miałam na 17.04). Stało się tak, ponieważ pogarszał się stan dziecka u mnie w brzuchu - m.in. spadało mu tętno. Zwykle na ktg miał ok 125 gdy się nie ruszał i ok 145 gdy się poruszył. Tymczasem  tętno spadło mu do niespełna 115 gdy był spokojny i troszkę więcej gdy się poruszył.
Konieczne więc było wyjęcie go z brzucha i udzielenie mu pomocy.
Gdyby nie tak dokładna opieka nad jego serduszkiem, gdy był jeszcze u mnie w brzuchu, mógłby umrzeć tuż po urodzeniu, lub, co bardziej prawdopodobne - urodzić się martwy i nie dożyć swoich urodzin...
Jako osoba wierząca codziennie dziękuję Bogu nie tylko za Jego pomoc ale i za postęp w nauce, medycynie i technice. Gdyby nie to, nie dane by mi było wziąć swego synka w ramiona, czuć Jego zapach, słuchać Jego   oddechu, spojrzeć Mu w oczy, śpiewać Mu kołysanki i zobaczyć (choć tylko jeden raz) uśmiech na Jego ustach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz